Jak swe frustracje wysłałam na wakacje

Ze względu na wyjazdowy charakter pracy mojego męża często w weekendy zostawałam sama z dwójką dzieci. Na początku było mi naprawdę trudno. Cała rodzina mieszka w innym mieście, więc nikt mi nie pomagał.

Kiedy nasz młodszy syn miała pół roku, a starszy dwa i pół, po całodziennym opiekowaniu się mini, wieczorem jedyne na co miałam siły to oglądanie telewizji. Nie chciało mi się sprzątać, a nad książką od razu zasypiałam. Bardzo często umawiałam się też na długie rozmowy przez telefon z mężem albo z koleżanką. Była wtedy zima, wychodziliśmy na krótkie spacery, mało spotykałam się z ludźmi.

Psychicznie byłam po prostu wykończona. Ciągła gotowość do działania. Dużo bawiliśmy się razem, z resztą nie było szans, by ich zostawić samych. Jeszcze dobrze nie posprzątałam po śniadaniu, a już trzeba zająć się gotowaniem obiadu. I tak w kółko.

Tak, wiem, wiele starszych pokoleniowo mam powie: to kwestia zorganizowania, albo coś w stylu: ja miałam 3, 4, a może nawet 5 dzieci i dawałam radę, a do tego: ( opcjonalnie do wyboru) nie było pampersów! Mieszkałam na 4 pietrze albo Pracowałam na etacie… i takie tam.

Sama uważam, że dobra organizacja pracy jest pomocna. Jednak to nie wystarczy, bo wszystko można mieć zaplanowane jak trzeba, ale kiedy brakuje nam miejsca gdzie możemy odpocząć, to po pewnym czasie zaczniemy odreagowywać na bliskich, albo nasze zmęczenie przerodzi się we frustrację, a frustracja w agresję albo depresję.

Moja frustracja zaczęła narastać dość szybko. Sprzątanie i gotowanie nigdy nie były moją główną ambicją. Wieczorne oglądanie telewizji, to nie jest ulubiona rozrywka. Opowiadanie o tym jak jestem zmęczona nie pomagało. Nie lubiłam siebie za tę stagnację, jednocześnie czułam się bezradna.

W końcu, postanowiłam się rozwijać, na tyle na ile mogłam. Znalazłam sobie hobby, zaczęłam odnawiać wszystko co się dało i robić zeszyty-pamiętniki dla dzieci. Kupowałam na targu staroci jakieś krzesła, obrazki lustra itp., a później jak dzieciaki spały urządzałam w domu pracownię. Fizycznie byłam może mniej wyspana, ale psychicznie czułam się dużo lepiej, bo tworzyłam coś namacalnego, trwalszego niż umycie podłogi czy wanny. Do tego moje dzieła nie były idealne i tak uczyłam się wyrozumiałości do samej siebie 🙂 W takim stanie chętniej słuchało mi się różnych nauczań. Robiłam coś co sprawiało mi radość, przy czym odpoczywałam psychicznie. Znowu zaczęłam lubić siebie!

Doświadczyłam na własnej skórze, że hobby może uratować umysł od stanu beznadziei i frustracji.

 

 

 

Bożena Burzyńska