Życie rodzinne i nauczanie zdalne w czasie koronawirusa

Podsumowanie

Dzieci rozłożyły namiot w salonie. Nie wiem czy to jest piękny obraz ich kreatywności czy raczej naszej desperacji? To nasz piąty dzień nauki zdalnej, oraz 10 dzień spędzony „w domu” z powodu pandemii koronawirusa.

Dzieci rozłożyły namiot w salonie. Nie wiem czy to jest piękny obraz ich kreatywności czy raczej naszej desperacji? To nasz piąty dzień nauki zdalnej, oraz 10 dzień spędzony „w domu” z powodu pandemii koronawirusa.

Oczywiście wychodzimy do ogrodu, ale dzisiaj pogoda nie sprzyja długim harcom na świeżym powietrzu. Marcowe słońce i 15 stopni na dworze, świetnie się nadaje do mycia okien, ale dzieci czują się ciągle ograniczane, bo „mama się złości jak ktoś biega na bosaka, a to znów wodą nie można się chlapać, wszystko co fajne zabronione”, ale jak kilka kropel deszczu spadnie to super pretekst by do domu pobiec, bo na dworze nuda.

Zabawę dzieci słychać w każdym zakątku domu, w końcu jak ktoś pomylił zwykły namiot z jaskinią lwa, to wszędzie musi być słychać tego efekty. Żaden bohater nie chce umierać bez walki, a tym bardziej po cichu.

Jest jeden skuteczny sposób by mieć ciszę potrzebną do pracy. Dać dostęp do grania online. Wbrew poradnikom umieszczonym na różnych stronach, moje dzieci jakoś nie mają ochoty układać puzzli albo malować cichutko farbami. Głównie interesuje ich granie, bo skoro do nauki używają telefonu i komputera to dlaczego nie do grania? Drastycznie zmieniła się sytuacja i wszystkie zasady dotyczące elektroniki uległy obaleniu. Pocieszam się, że przejściowe, nie da się nad wszystkim zapanować od razu.

Ja sama wyłączyłam wszystkie powiadomienia na Facebooku, bo nie byłam przygotowana na odczytywanie tysiąca wiadomości o podobnej treści. Dałam sobie trochę czasu by jakoś odnaleźć się w nowej sytuacji. Z resztą jak wytłumaczyć dzieciom ( 9 i 11 lat) że nie można ciągle patrzeć się w telefon skoro bez przerwy zerka się na własny?

Był też inny powód odłączenia się od mediów. Zauważyłam, że moja cierpliwość szybko ulatuje przy okazji ciągłych wyzwań związanych z nauką, wspólnym „spędzaniu czasu” i próbie opanowania chaosu.

Bo fatalnie „spędza się czas wspólnie”, kiedy tak naprawdę nie ma czasu by go wspólnie spędzić. To ze szkoły są zamknięte wcale nie oznacza, że rodzice mają wolne od pracy. Bardzo zaczęły irytować mnie wszystkie dobre rady jak to rodzice pracujący zdalnie mają dobrze wykorzystać czas na budowanie relacji i jednocześnie wytłumaczyć dzieciom, że teraz potrzebują spokoju, bo muszą pracować.

Niestety tak to nie działa. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie da się robić dwóch ważnych rzeczy na raz, np. nie da się spędzać wartościowego czasu razem i jednocześnie pracować, nie da się pomagać dzieciom w nauce i samemu w tym czasie zajmować się czymś innym, chociażby zastanawianiem się ” jak to będzie?”.

Nie da się robić dwóch ważnych rzeczy na raz.

Nawet nie próbowałam tego robić, zawiesiłam swoje działania zawodowe, bo musiałam zająć się dziećmi, dzięki temu mój mąż może pracować zdalnie. To wcale nie było łatwe, ale z doświadczenia wiem, że to mniej boli, niż nadludzki wysiłek pogodzenia wszystkiego. Teraz stopniowo spróbujemy na nowo zorganizować nasze działania.

Wiem, że nie każdy jest w takiej samej sytuacji. Znam osoby, które nadal chodzą do pracy, a ich dzieci zostają pod opieką dziadków, albo wynajętych opiekunek. Znam osoby, które pracują zdalnie a ich dwójka albo trójka dzieci próbuje sobie jakoś poradzić. Znam też takie, które cieszą się z dodatkowego czasu wolnego, bo przy minimalnym nakładzie pracy ich pensja i tak wpłynie na konto. Wiem o takich, którzy mają stałe koszty do zapłacenia, ale nie mają klientów. O takich, którzy płacą pracownikom, ale sami nie zarabiają. O takich, którzy uaktywnili swoje oszczędności i o takich, którzy z różnych powodów tych oszczędności nie mają.

Nie chodzi mi o to, żeby się teraz zacząć licytować, kto ma gorzej a kto lepiej. Co jest sprawiedliwe a co nie.

Jedni czują się bardziej zagrożeni a drudzy mniej. Jedni z przerażeniem myślą o swojej przyszłości finansowej albo zdrowotnej, a inni nie muszą się tym tak bardzo przejmować. Każdy będzie musiał poradzić sobie z własną sytuacją.

Cała trudność polega na tym, że każdy swoją sytuację odbiera w sposób bardzo osobisty. A im bardziej coś odbieramy osobiście, tym trudniej jest zrozumieć i zauważyć innych. To będzie ogromne wyzwanie, w sytuacji lęku spróbować najpierw zrozumieć innych, by samemu mieć szansę, że ktoś zrozumie nas.

Młodzież, która się nudzi i nie może już wytrzymać napiętej atmosfery w domu wychodzi, żeby „zagrać w kosza”. Po drodze spotyka starszą panią, która wraca właśnie od chorego brata.

Każdy pragnie zrozumienia. Ważne by pamiętać, że zrozumienie nie jest równoznaczne z usprawiedliwieniem. Jednak poczucie, że jest się zrozumianym może dodać sił, by działać właściwie.

Pewna kobieta modli się, by w tramwaju było jak najmniej ludzi, bo musi przejechać całe miasto by udać się do szpitala na kolejną dawkę chemioterapii.

W tym samym czasie osamotniona matka jedzie ze swoimi dziećmi na zakupy, muszą coś jeść, a do tego duszą się już w mieszkaniu. Kobieta nie zdaje sobie sprawy, że jej syn już jakiś czas temu w przedszkolu zaraził się wirusem od kolegi, który na ferie był z rodzicami na nartach we Włoszech. Wtedy jeszcze nie było kwarantanny więc nikt nie robił afery.

Niestety na intuicję nie jesteśmy w stanie ocenić czy ktoś jest nosicielem wirusa czy nie. Oczywiście nikt z nas nie zamierza kogokolwiek zarazić, ale tu akurat nie liczą się dobre intencje, liczą się jedynie czyny.

Z tych powodów zdecydowaliśmy, że na zakupy wychodzi tylko jedna osoba, a kontakt osobisty z innymi ograniczamy tylko do tego co konieczne. To dziwne i trudne, nie podać dłoni, rozmawiać na odległość, nie spotkać się z przyjaciółmi. Zakupy zostawiać starszej pani pod drzwiami. Przecież póki co wszyscy wyglądają na zdrowych.

W rodzinie i wśród przyjaciół mamy bliskich pracujących w służbie zdrowia oraz w sklepach. Mamy chorych i starszych. Podobnie jest pewnie u większości osób. Mam nadzieje, że w miejscowościach, w których mieszkają moi bliscy, inni ludzie robią podobnie jak my, zachowują najwyższy stopień ostrożności, bo to zmniejsza ryzyko szerzenia się pandemii. Nie chodzi o to by żyć w leku, ale żeby robić to co uważa się za słuszne.

Każdy sam potrzebuje określić co dla niego znaczy sytuacja konieczna. Tak, żeby z jednej strony nie dać się zwariować lękowi i pomóc drugiemu w mądry sposób, po prostu być człowiekiem. Z drugiej strony nie chować się za stwierdzeniem że „i tak nie ma znaczenia co zrobię”.

To co robimy, zawsze ma znaczenie, zawsze kształtuje nas, często wpływa na innych chociaż nie zawsze to widzimy.

To wzruszające ile osób jest teraz gotowych pomagać. Są chętni do przynoszenia zakupów, do udzielania wsparcia psychologicznego, dzielenia się dobrym słowem, pomagania w zmieniających się okolicznościach. Wiem o wielu mądrych gestach pomocy, które nie są może nagłaśniane, ale dają realną pomoc. To jest budujące i ma znaczenie.

W szkołach ogłoszono nauczanie zdalne.

W gestii dyrekcji jest poinformowanie, co to tak naprawdę oznacza. Sytuacja wygląda bardzo różnie w różnych szkołach. Po pierwszym tygodniu trudno wyciągać daleko idące wnioski.

Jedno jest pewne to był trudny tydzień dla wszystkich. Słyszałam od znajomej, mieszkającej w innej części Polski, że w pierwszej klasie, do której chodzi jej syn, pani wysłała sporo plików do wydrukowania i uprzejmie odpowiedziała na ewentualne pytania odnośnie braku drukarki: „jeśli ktoś nie ma w domu drukarki, to niech poprosi mamę albo tatę by wydrukowali w pracy.”

Nasze dzieci chodzą do szkoły prywatnej, w której uruchomiono zdalne nauczanie w oparciu o dostępna platformę. Nikt nie był na to przygotowany, ani nauczyciele ani uczniowie ani my rodzice. Teraz musimy stworzyć zespół, który będzie na tyle dobrze działać, żeby dzieci rzeczywiście były wstanie przyswoić nowe umiejętności. Czy uda się stworzyć taki zespół, czy będą „my, wy i oni” – trzy obozy wrzucone w trudną sytuację?

Po tygodniu mogę stwierdzić, że pierwsze etapy formułowania zespołu mamy za sobą. Zdaje sobie sprawę, że proces będzie się co jakiś czas powtarzał, wraz z nowymi wyzwaniami.

Gdy zamknęli szkoły był czas ekscytacji, głównie u dzieci: koniec z wczesnym wstawaniem, można w piżmie odrabiać lekcje.

Bardzo szybko nastał czas burzy, szczególnie pierwsze 4 dni. Bo nagle się okazało, że mamy za mało komputerów, że trzeba wysyłać zdjęcia, że dzieci ciągle są przy telefonach, że jeden płacze bo nie rozumie a drugi się wścieka, bo nie potrafi i nie zdąży oddać na czas, a „pani kazała”. W mailach wysyłamy zrobione zadania, tak jakby wszystko było oczywiste i proste. Jednak w tym wszystkim jest dużo nerwów, rozczarowań i lęków. Ja biegam od jednego syna do drugiego, drukujemy, edytujemy, przesyłamy. Dzieci nie chcą pisać o trudnościach do nauczycieli, bez ich wiedzy sama to robię. Piszę, że coś nie działa, że za dużo, bo z tyłu głowy mam myśl, że dzieci będą musiały sobie jakoś radzić. Wszyscy będziemy musieli.

Przez trzy dni próbowaliśmy się odnaleźć w nowej rzeczywistości. W środę w nocy miałam złe sny, śniła mi się szkoła. Nawet nie zdawałam sobie sprawę, że tak to wszystko przeżywam. Wspomniałam o tym znajomej, ona odparła, że miała podobnie. Pomyślałam, że przyda się trochę dystansu.

Na szczęście w czwartek nastąpił przełom. Młodszy syn już nie płakał nad lekcjami, zrobił wszystko w czym pokierowała go wychowawczyni w przesłanym wcześniej nagraniu. Starszy już tylko sporadycznie pytał mnie jak ma rozumieć jakieś polecenie. Zauważyłam, że zaczął zadawać pytania nauczycielom, bo widział że reagują. Miał kilka lekcji online. Wyszedł z pokoju uśmiechnięty, był zadowolony. Słyszałam jak tłumaczy coś koledze przez telefon.

Udało się uformować pewien styl współpracy. Dzieci nauczyły się obsługi platformy, przesyłania plików i zadawania pytań.

Większość nauczycieli moich dzieci skupiła się na tym, żeby najpierw zrozumieć potrzeby ucznia.

U młodszego syna wychowawczyni nagrywa dokładne schematy lekcji. Dzieci mogą odtworzyć nagranie i postępować zgodnie z instrukcją. To dużo lepsze niż spisane polecenia. Syn słucha z zaciekawieniem, zatrzymuje video i wykonuje polecenia. Uśmiecha się do ekranu, bo nauczycielka też się uśmiecha, zmienia ton głosu, pokazuje wszystko w podręczniku, zachęca i używa słów takich jak w klasie. Później przesyłamy zdjęcie z zeszytu poprzez program w telefonie. Jeśli zdążymy przed południem, to od razu mamy informację zwrotną od wychowawczyni. Zawsze docenia włożony trud, czasami daje wskazówki.

Dzieci codziennie mogą porozmawiać ze sobą i nauczycielką na video-chacie. Czasami jest pogadanka o zachowaniu się w sieci. Czasami wysyłanie śmiesznych minek, a czasami wspólna nauka, czytanie przed kamerą, robienie zadań. Jak ktoś nie rozumie może indywidualnie porozmawiać z panią.

Widać w tym wszystkim ogromne zaangażowanie wychowawczyni. Codziennie nagrywa nowe lekcje, codziennie jest dostępna, codziennie reaguje na komunikaty od rodziców i uczniów.

Póki co dzieci w trzeciej klasie nie są wstanie zupełnie same uczyć się zdalnie. Jednak ich wychowawczyni robi wszystko by im to ułatwić. Widać, że bardzo chce zrozumieć ich sytuację i pomóc. Jest otwarta na sugestie i ciągle coś ulepsza. Po zakończonym tygodniu mój syn opowiada czego się nauczył, co mu się podobało, widzi, że wykonał fajną pracę.

Póki co nie zwracamy uwagi na szczegóły. Najważniejsze jest by dzieci czuły się swobodnie w obsłudze technicznej oprogramowania. Uczę syna co po kolei ma robić, żeby korzystać z lekcji. To niesamowite, w jakim tempie opanował wiele nowych umiejętności. Starszy syn już sam uczestniczy w zajęciach. O stałych porach nauczyciele robią lekcje online, dają dużo wskazówek. Starają się być pomocni. Czasami pomagam mu podzielić materiał na mniejsze elementy.

Ustaliliśmy, że uczymy się między 8.30 a 13.00, nie dłużej.W tych też godzinach niektórzy nauczyciele są dostępni online. Później wyłączamy komputer. Oczywiście w międzyczasie robimy przerwy. Mam nadzieję, że za jakiś czas dzieci będą potrzebowały minimum pomocy, że będę mogła wrócić do zawodowych obowiązków.

Jedzmy słonia po kawałku.

Jeśli czegoś dzieci nie zdążą zrobić to trudno. To nie jest teraz najważniejsze.

Popołudniami w określonych godzinach nie korzystamy z elektroniki. To dotyczy wszystkich członków rodziny. Każdego dnia jest trochę inaczej, ale dzięki temu dzieciom łatwiej jest wtedy nie myśleć o telefonach i graniu. Nie zmuszam ich w tym czasie do grania w planszówki, nie organizujemy nic na siłę, ale staramy się być z nimi i słuchać. Czasami wynikają z tego wielkie kłótnie a czasami świetna zabawa lub ważne rozmowy. Bywa też, że wszystkiego po trochę.

Podziwiam tych, którzy jak wychowawczyni naszego syna i wielu innych nauczycieli zdecydowali się na wcześniejsze nagrywanie lekcji dla uczniów.

Pamiętam kiedy sama po raz pierwszy maiłam nagrać filmik na swój kanał YouTube, bardzo to przeżywałam. Sama zdecydowałam, że chcę to zrobić a mimo to nie było mi łatwo.

Nauczyciele nie dostali czasu, żeby się nad tym zastanowić. Pewnie wielu wśród nich ma opór przed kamerą, bo większość ludzi ma. Kiedy rozmawiam z klientkami o tym by tworzyły produkty online niektóre mają taki lęk, że nawet nie są w stanie powiedzieć słowa przed kamerą. Wiele razy widziałam z tego powodu łzy. Doskonale znam to uczucie, bo miałam bardzo podobnie.

To co mi bardzo pomogło to moment, kiedy przestałam koncentrować się na sobie i zaczęłam myśleć o tym, że nagrywając pomogę moim klientom i dam się im poznać.

Pewnego dnia wysłałam do jednej z nauczycielek podziękowanie za pomysł z nagraniem lekcji. Filmik był bardzo naturalny. Nasz syn uśmiechał się do ekranu i czuł się zachęcony do pracy. Nauczycielka odpisała, że nagrywanie to dla niej ogromny stres i wielkie wyzwanie. Miała wielki opór, żeby umieszczać nagrania. Napisała mi: „tak to sobie ułożyłam, że to dzieciom ma być łatwiej, one tutaj się liczą a nie ja”. Pokazała w praktyce co znaczy najpierw starać się zrozumieć, a później być zrozumianym. Udało się jej w ten sposób zmniejszyć poczucie straty i osamotnienia u dzieci z powodu zmiany sytuacji.

To duże wsparcie także dla rodziców i szansa, na to że „budowanie zespołu” rodzice-dzieci-nauczyciele ma szanse się udać właśnie dzięki zrozumieniu. Podobnie jest w wielu innych „zespołach”, które będziemy tworzyć. Jeśli tego zrozumienia zabraknie, to czekają nas tygodnie frustracji i wzajemnych oskarżeń.

Niestety zdaje sobie sprawę, że nie każdy będzie miał takie nastawienie jak cytowana nauczycielka. Wiele osób zamiast słuchać woli działać tak jak jest im wygodniej.

Najtrudniej jest uchronić się przed rozgoryczeniem i nadal robić tyle ile się uważa za właściwe.

Naprawdę warto, bo rozgoryczenie w sercu osłabia najbardziej nas samych. Jak mówi Biblia warto „strzec swojego serca, bo z niego tryska źródło życia”. A w nadchodzącym czasie ta wewnętrzna siła będzie nam wszystkim bardzo potrzebna.

Podsumowując.

Trudne sytuacje jeszcze bardziej wyolbrzymiają różnice i zwiększają skupianie się na sobie. Dopóki szukamy swojej racji tracimy szansę by budować coś większego. Każdy będzie musiał poradzić sobie z własnym lękiem i problemami i bez względu na poziom trudności będziemy potrzebowali wsparcia innych. Chroniąc się przed rozgoryczeniem sami stajemy się silniejsi i możemy być wsparciem.

W tym bardzo trudnym czasie jeszcze bardziej liczy się wrażliwość na drugiego człowieka a jednocześnie budowanie własnej wewnętrznej siły. Jak dbać o te dwie sfery możesz zobaczyć w nagraniu Andrzeja: Skąd brać siłę w trudnych czasach koronawirusa?

Bożena Burzyńska