Siedziałam sobie sama przy stoliku w małej szkolnej kawiarni i czekałam, aż Filip skończy zajęcia. Paweł w tym czasie pobiegł budować coś z klocków do sali obok. Do kawiarni weszła kobieta z dwójką starszych niż moje dzieci i jej syn powiedział: O! Nie ma wolnych miejsc. Czytałam wtedy książkę, ale mój stolik był dwa metry od wejścia, nie mogłam udawać, że tego nie słyszę i zaproponowałam, żeby się dosiedli. Rodzinka zamówiła napoje i zabrali się do odrabiania zadania domowego.
Nagle sympatyczna mama, którą zaprosiłam do swojego stolika zmieniła się w zniecierpliwioną i krytykującą Ogrzycę. Zaczęła komentować każde posunięcie swojego trzecioklasisty: jak to napisałeś? Przecież tu powinno być 35 a nie 37. Myśl co robisz. Chłopak wił się na krześle jakby siedział na rozżarzonych węglach, ja też zaczęłam czuć, że mój fotel pali mnie w tyłek. Teraz już tylko udawałam, że czytam swoją książkę.
Nie wiedziałam jak sobie pójść, przecież przed chwilą zapewniałam, że nie mam nic przeciwko, żeby się dosiedli, a teraz mam wstać i odejść, chociaż wiadomo, że do końca zajęć zostało jeszcze trochę czasu? Żal mi było tej kobiety, bo ewidentnie nie radziła sobie z emocjami. Nie mogłam patrzeć jak traktuje syna, ale nie chciałam się wtrącać. Nie chciałam też demonstrować swojej dezaprobaty nagłym odejściem. Najbardziej to chciałam cofnąć czas 🙂
Nagle kobieta uderzyła syna w rękę i kazała mu się skupić na zadaniu. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, byłam totalnie zażenowana i gotowa do ucieczki. Wtedy jak anioł pojawił się mój starszy syn i poprosił, żebym poszła z nim zobaczyć co zbudował, kiedy był w sali zabaw dla dzieci.
Ulżyło mi. Z radością zachwycałam się budowlą z klocków. Jakie to wspaniałe, że mogłam sobie po prostu pójść. Ale tak naprawdę bolało mnie to czego byłam świadkiem. Pomyślałam, że opiszę tę historię, mogę również stworzyć dla własnych celów terapeutycznych szczęśliwe zakończenie 😉
Myślę, że każdy rodzic, chociaż raz w życiu zachował się karygodnie wobec własnego dziecka, albo kiedyś sam był tak potraktowany.
Czasami nawarstwi się wiele spraw. Można starać się z całych sił zebrać to wszystko w całość, ale czasami i tak nie wychodzi. Biegniesz bez obiadu z pracy, żeby odwieźć dzieci na angielski. Do tego przed szkołą jakiś dupek zaparkował na ukos zajmując ostatnie dwa wolne miejsca. W domu czeka bałagan, a w lodówce pustki. Chcesz odbębnić zadanie domowe z synem, żeby mieć to z głowy, a dziecko zamiast się skupić ciągle robi jakieś gafy.
W końcu wystarczy mała rzecz, jedna kropla, żeby stracić panowanie nad sobą. Zachować się irracjonalnie, głupio, okrutnie, jakkolwiek byleby na chwilę poczuć ulgę. A później nadchodzi poczucie winy, kac moralny i to uczucie: jestem złym rodzicem.
W takich sytuacjach, albo zaczniemy się usprawiedliwiać i nic się nie zmieni na lepsze. Albo weźmiemy odpowiedzialność za własną historię i sami dopiszemy jej pozytywne zakończenie.
W ludziach piękne jest to, że potrafimy uczyć się na błędach. Nie da się dosłownie cofnąć czasu, ale można zrobić coś lepszego niż się spodziewamy. Wiem z osobistego doświadczenia.
Refleksja nad własnym zachowaniem, nawet złym, może przynieść lepsze rezultaty niż samo dobre działanie bez refleksji.
To na czym się w życiu skupiamy, jest tym co dostrzegamy i odczuwamy.
Np. kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, nagle zaczęłam dostrzegać wszędzie mnóstwo kobiet w ciąży lub z małymi dziećmi. A kiedy chciałam kupić sobie szpilki, automatycznie zaczęłam zwracać uwagę na to jakie buty noszą kobiety.
To jak spostrzegamy rzeczywistość wpływa na nasze odczuwanie. A to jak się czujemy ma wpływ na nasze decyzje i reakcje.
Dobrym przykładem może być historia ze szkolnej kawiarni.
Chłopak sam zabiera się za zadanie domowe, ale pośpiesznie wpisuje błędne wyniki.
Jego mama zareagowała zdenerwowaniem. Bardzo skupiła się na błędnym wyniku zadania.
Gdyby jednak zamiast na pomyłce skoncentrowała się na tym, że chłopak potrafi szybko podejmować decyzje, nie boi się popełnić błędu, bardziej zależy mu na działaniu. (To on przecież jako pierwszy zareagował głośno na brak miejsc w kawiarni i dlatego zaprosiłam ich do swojego stolika.) Jej emocje nie byłyby takie negatywne.
Podobnie było w kwestii koncentracji u chłopca. To, że był rozproszony, kręcił się na krześle, wzbudziło w jego matce taką agresję, że aż krzyknęła i uderzyła go. Przyczyn rozproszenia mogło być wiele, nie każdy potrafi odrabiać lekcje w kawiarni, w dodatku przy obcej kobiecie siedzącej obok. A może nie przeszkadzało mu otoczenie, tylko był po prostu zmęczony po szkole i chciał zwyczajnie odpocząć.
Kobietę irytował brak koncentracji u syna. Mogła spróbować wpłynąć na ten fakt. Np. Zmienić miejsce odrabiania zadania domowego. Użyć jakiejś wypróbowanej metody na wzmocnienie koncentracji. Albo po prostu spędzić czas z chłopcem na zwykłym odpoczynku. Samej też spróbować się zrelaksować i zabrać się za zadanie wieczorem.
Jeśli martwisz się jakąś rzeczą, twoje cierpienie nie wynika z rzeczy samej w sobie, lecz jest skutkiem sposobu, w jaki ją oceniasz. A to możesz w każdej chwili zmienić.
Marek Aureliusz