Nie pierwszy raz idę na badanie krwi. Pielęgniarka, od lat ta sama, elegancka, zdystansowana, sprawia wrażenie nieszczęśliwej, że musi przychodzić do pracy. Przyzwyczaiłam się: Prawie, w każdej przychodni tak jest. Każdy może mieć gorszy dzień. Z resztą nie moja sprawa. W końcu nie przychodzę tu, aż tak często.
Tylko, że tym razem krew pobiorą naszemu dziecku. Bardzo rzadko bywamy u lekarza, teraz był obowiązkowy bilans trzylatka. Zadzwoniła pani z przychodni, że to niezbędne, że oni mają procedury, że wyznaczona godzina i takie tam. Akurat żyliśmy innymi sprawami i tak z rozpędu poszliśmy na bilans. Przecież to nie zaszkodzi, profilaktyka jest ważna, do lekarza mamy zaufanie, będziemy mieć to z głowy. Lekarz zlecił podstawowe badania i tak właśnie wylądowaliśmy z Filipem u pani pielęgniarki.
Kiedy Filip był malutki ta sama pielęgniarka odesłała nas na pobranie do swojej koleżanki, bo jak twierdziła tamta lepiej zna się na pobierani krwi u dzieci. Tym razem podjęła wyzwanie. Widocznie sentyment ma tyko do dzieci poniżej trzeciego roku życia. Praktycznie bez słowa, wkuła się w rękę, Filip ruszył się, pani wypuściła strzykawkę z rąk. Filip wpadł w przerażenie, pani stała w milczeniu czekając na naszą reakcję. Oznajmiliśmy, że nie będzie następnego kłucia. Nakleiła plaster, poinformowała, że będzie spory siniak. Do Filipa nie powiedziała nic. Nie wyglądała na zbytnio przejętą. W końcu to tylko praca, a dziecko nie jest jej. Po południu zaczyna się weekend, wyłączy się, odpocznie.
Nie mogę stwierdzić co tak naprawdę siedzi w głowie pani pielęgniarki. Po jej reakcjach, mam wrażenie, że już się nie zastanawia jak wykonując swoją pracę wpływa na innych. Jak dystansem, brakiem kompetencji i empatii zapisze się we wspomnieniach małego chłopca i jego rodziców.
Takie myślenie mogłoby zaboleć, więc lepiej się wycofać i naklejać plasterki, nie brać za nic odpowiedzialności, mieć święty spokój. Po prostu nie angażować się.
Ta sytuacja była powodem moich licznych refleksji. Ogromny krwiak na ręce Filipa przez kilka dni nie pozwolił mi o tym nie myśleć. Zobaczyłam ile w tym było naszej odpowiedzialności. Sami poszliśmy na bilans, żeby mieć spokój. Nie myślałam nad tym gdzie zrobić badania, poszliśmy tam gdzie było najłatwiej. Przecież mogłam się zastanowić czy ta osoba będzie odpowiednia. Kilka lat temu odsyłała nas do koleżanki, a teraz sama chce pobierać krew. Może to, że kiedyś uchroniła nas przed samą sobą zapamiętałam jako coś pozytywnego w jej osobie.
Nie chciało mi się tego wszystkiego rozważać, bo myślenie kosztuje czas, energię, narażenie się na opinię, że wydziwiamy. Szkoda tylko, że na własnej skórze (i niestety na skórze Filipa) przekonałam się, że brak refleksji jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Mija czas i nagle zaczyna boleć jeszcze bardziej.
Myślenie boli.
Na początku boli, kiedy zaczynasz się zastanawiać jaką podjąć decyzję. Łatwiej jest po prostu nie myśleć. Udawać, że się nie ma żadnego wpływu na to, że świat jest zły, na to co jemy, na to że dzieci w genach odziedziczyły nieposłuszeństwo, a my dziś wstaliśmy lewą nogą, albo że ktoś nas po prostu irytuje.
To boli kiedy zaczynasz się zastanawiać dlaczego coś robisz, na jakiej podstawie podejmujesz taką a nie inna decyzję.
To jest jest jak z ćwiczeniami. Kiedy po długiej przerwie znowu zaczynasz ćwiczyć na początku wydaje ci się, że ruszanie ręką czy nogą przez parę minut to już za duży wysiłek.
W rezultacie chodzi o odpowiedzialność. To niemodne dziś słowo. W końcu świat jest jedną wielką wioską. W necie każdy może napisać co chce, stworzyć swojego awatara i nie podając nawet prawdziwego imienia wygłaszać dowolne teorie, których często nawet sam nie rozumie. Dziś wybory muszą być łatwe, szybkie i bez odpowiedzialności. Jeśli coś kupuję oczekuję, że mogę to zwrócić. Jeśli coś publikuję, nie podpisuję się imieniem i nazwiskiem. To może kiedy coś schrzanię nie muszę przepraszać. A jeśli z kimś żyję czy biorę ślub, nie muszę deklarować, że to będzie na zawsze.
Ostatnio nawet usłyszałam o tym jak ojciec nastoletniej córki, po prostu szczerze stwierdził, że już jej nie kocha. No tak się stało, co on biedny może na to poradzić. Jest mu przykro, ale nie kocha własnego dziecka i już. Wcześniej rozstał się z żoną, teraz rozwodzi się z córką. Szkoda, że wcześniej kiedy jeszcze był na etapie myślenia o problemach z córką nie podjął wyzwania, nie zdecydował się pomyśleć zanim jeszcze przestał czuć. Teraz postanowił zamknąć ten „rozdział” swojego życia i zacząć od nowa. Ma już nowe dziecko, więc jego zdaniem „NA PEWNO tym razem mu się UDA!”
Na pewno mu się nie uda! Czy rzeczywiście można być tak tego pewnym? Tak, nie uda mu się, CHYBA ŻE zmieni myślenie. Oczywiście na lepsze. I weźmie odpowiedzialność za swoje życie.
Nie chcę powiedzieć, że myślenie uchroni nas przed każdym błędem. Ale jeśli zastanowisz się nad swoim wyborem a później zmienisz zdanie, albo zdasz sobie sprawę, że to był błąd jest nadzieja że się czegoś nauczysz, że następnym razem pójdzie ci lepiej, przynajmniej poznasz swoje braki:) Ale jeśli nie dokonujesz świadomych wyborów, nie chcesz brać odpowiedzialności za bieg własnego losu. Więcej, nawet nie zaczynasz się zastanawiać, to chyba po prostu nie chcesz się uczyć.
Życie nie poddane badaniu, nie jest warte przeżywania. Zatem życie zasługuje na badanie, jeśli ma nim być naprawdę.
Sokrates